niedziela, 24 października 2010

Co robić, co robić?

Redaktor Naczelny szczecińskiej Wyborczej nieretorycznie pyta: co zrobić, żeby młodzi zdolni nie wyjeżdżali ze Szczecina?

Odpowiedź jest prosta. Dać im dobry przykład. Pokazać, że tu również mogą się rozwinąć.

Jest to oczywiście niemożliwe.

Jest to niemożliwe w sytuacji, gdy młodzi ludzie nie mają szans na zrobienie prawdziwej kariery. Gdy wzorem może być dla nich tylko chłopak z małego miasteczka, który zrobił wielką polityczną karierę, mimo pieniactwa i pomawiania innych polityków, a może właśnie dzięki temu. Gdy widzą, że jedyna droga do tego, aby w Szczecinie żyć na poziomie prowadzi przez politykę. Gdy widzą, że menedżer z politycznego nadania wskutek swojej nieudolności zostaje odwołany z wysokiego stanowiska, które zajmował nieadekwatnie do kompetencji, ale na pocieszenie (wszystko w świetle prawa) inkasuje odprawę wartości 2-pokojowego mieszkania. Niby jako rekompensatę za zakaz pracy u konkurencji (nie wnikając, czy jakakolwiek konkurencja byłaby nim zainteresowana, ani czy w ogóle jakaś istnieje - poza Dalekim Wschodem, rzecz jasna, ale Azjatów nie byłoby raczej stać na takiego fachowca). Gdy widzą, że są osoby, którym zawsze będzie się dobrze wiodło na publicznym garnuszku, niezależnie od tego, że miejsce wydawania tego garnuszka zostaje utworzone ad hoc specjalnie pod nich. I mimo, że nie wiadomo, co w zamian za ten garnuszek będą robić.

Niezaprzeczalnym sukcesem prezydentury Piotra Krzystka jest przyciągnięcie do Szczecina dwóch inwestorów zagranicznych z branży usług wspierających. Można się zżymać, że jak na dwa lata rządów to mało. Ale lepsze to niż nic. To miejsca pracy nawet dla kilkuset wykształconych w dziedzinie finansów i przede wszystkim języków obcych młodych ludzi. Jednocześnie drugie tyle miejsc pracy co w ww. firmach powstało w urzędach, zwłaszcza w wydziałach zajmujących się wdrażaniem i rozliczaniem unijnych funduszy. Powstaje jednak pytanie: co się stanie z tymi osobami po zakończeniu okresu programowania 2007 – 2013? Gdzie będą pracować po zakończeniu okresu rozliczeniowego projektów, czyli po roku 2015? Z zaciągniętymi kredytami, bo przecież wszyscy chcą by żyło się lepiej, na inwestycyjnej pustyni, gdzie kilka firm stanowi rodzaj oaz, nie ma w tej chwili perspektyw na zagospodarowanie armii ca. 300 urzędników.

Można powiedzieć, że skoro przeżyliśmy upadek stoczni i likwidację około 4000 miejsc pracy w niej i firmach z nią kooperujących, tych 300 osób przyjętych do urzędów do obsługi funduszy to pestka. Nawet jeśli doliczy się do nich pracowników prywatnych firm doradczych i szkoleniowych, które również żyją z unijnych pieniędzy. Zawsze przecież można powołać kolejny inkubator przedsiębiorczości. Można powołać nawet kilka inkubatorów do otaczania opieką poszczególnych branż i sektorów. Można powołać po porcie kultury port biznesu, port nauki i edukacji, port ciekawych pomysłów, port mediów, port organizacji pozarządowych, port monitoringu trendów i tendencji, port badań i analiz, port strategii… A, a’propos strategii, dla Floating Garden też koniecznie należałoby powołać już dziś jakiś finansowany z budżetu „port”, który będzie monitorował jej wdrażanie. Z uwagi na odległą perspektywę 2050 r. proponuję, aby stanowiska w owym „porcie strategii” były dziedziczne, co bezwzględnie najlepiej pozwoli zachować ciągłość działań i utrzymanie właściwej linii.

Chłopak, który dzięki swojej wiedzy zabłysnął w telewizyjnym teleturnieju i przysporzył także Szczecinowi pozytywnego rozgłosu daje się wchłonąć przez politykę. I słusznie robi. Swoje 5 minut należy utrzymać jak najdłużej i wycisnąć jak cytrynę, do cna. Zbyt wielu jest – było w Szczecinie osób, które osiągnąwszy sukces, po serii zachwytów, paru artykułów i zdjęć z VIP-ami odeszły w zapomnienie. Bycie w polityce daje pewność, że nie zostaną zapomniani zbyt szybko. Laureat teleturnieju zapewne zostanie radnym, a to już gwarantuje, że przynajmniej nie wyjedzie ze Szczecina.

piątek, 1 października 2010

Seks, pigułki i władza

Rewolucja seksualna była pierwszym, można rzec spektakularnym efektem wynalezienia pigułki antykoncepcyjnej. Wreszcie rozrodczość kobiety przestała zależeć mężczyzny. To kobieta zaczęła decydować, czy z tym partnerem będzie mieć dziecko i czy skutkiem tego aktu seksualnego może stać się jej ciąża. Mężczyzna mógł nie wiedzieć, czy kobieta bierze pigułki czy nie i czy w wyniku seksu dojdzie do prokreacji. Mężczyźni stracili władzę nad płodnością kobiet. I powoli równocześnie zaczęli tracić poczucie władzy nad światem…

Gdy nad cielesnymi uciechami dorosłych przestało ciążyć widmo niepożądanych ciąż, nastąpiła eskalacja w swobodzie obyczajów. Kobiety, po raz pierwszy w historii gatunku ludzkiego mogły cieszyć się seksem, zamiast się nim martwić. Religijne i obyczajowe obostrzenia straciły na znaczeniu, kobiety odzyskały radość życia, które odtąd nie musiało ograniczać się do wyboru między życiem w cnocie i staropanieństwem a byciem matką, często wielodzietną, ilekroć pan mąż sobie tego zażyczył.
Kobiety stały się naprawdę wolne.
A kiedy już stały się wolne od przymusu rodzenia, kiedy stały się wolne od lęku przed niechcianą ciążą (wiem, że idealizuję i upraszczam, nie biorąc pod uwagę tych, które nie chcą się zabezpieczać, nie wiedzą, co zrobić, żeby się zabezpieczyć, nie mają pieniędzy na tabletki, bo konkubent wszystko przepija itp.) i mogły cieszyć się seksem tak swobodnie, jak mężczyźni, zapragnęły cieszyć się również tym, co mężczyzn kręci nie mniej, niż seks, a w pewnym okresie życia (gdy sprawność siada) cieszy nawet bardziej – władzą.
Mężczyźni poczuli się zaniepokojeni. Niektórzy poczuli się nawet wykastrowani.
Oto ich „najlepszy przyjaciel” zyskał niezależność, już nie da się poskromić przez prokreację, bo sam o niej decyduje. A skoro wyrwał się z krępujących biologicznych więzów zaczyna uzurpować sobie prawo do lepszego życia, takiego, jakie do tej pory było tylko udziałem mężczyzn. Zaczyna sobie uzurpować prawo do decydowania o życiu całej społeczności. Domaga się podmiotowości i udziału w podejmowaniu decyzji dotyczących ogółu. Domaga się równych praw, płac i stanowisk. A jeśli nikt mu (jej) nie da, sam po nie sięgnie. Mężczyźni nie mogli się już wycofać na swoje odwieczne pozycje i zamknąć w twierdzach z marmuru i szkła, wyposażonych w skórzane fotele i mahoniowe meble, bo ONE już tam były. Szukali ucieczki w specjalnych klubach tylko dla nich, więc ONE założyły swoje. Uciekali w politykę, ale ONE dotarły również tam. Skryli się więc w gmachach kościołów, strasząc potępieniem za używanie pigułki. Bo przecież to wszystko przez nią.

7 najbardziej wpływowych kobiet Szczecina


Połowa mieszkańców Szczecina ma tylko 20-procentową reprezentację w Radzie Miasta i podobną w Zarządzie Miasta. Zerową w Zarządzie Województwa. Nikłą na stanowiskach szefów mediów (i ich zastępców). 

Szczecin, kiedyś miasto marynarzy i stoczniowców (mężczyźni!) słynące z wyjątkowych pań, które się tu urodziły (Zofia Augusta Anhalt-Zerbst vel caryca Katarzyna II) lub zginęły (Sydonia) nie doczekało się jeszcze swojej kobiety-prezydenta, ani kobiety – przewodniczącej Rady Miasta (jedynie Małgorzata Jacyna-Witt i Grażyna Kochańska dostąpiły zaszczytu bycia wiceprzewodniczącymi w kadencji 2002-2006 Rady). Doszukiwanie się przyczyn tego stanu rzeczy zostawmy socjologom i politologom (vide rozmowa z profesorem Jackiem Leońskim na www.szczecincafe.pl ).

W zdominowanej przez mężczyzn przestrzeni publicznej naszej cywilizacji (nawet Lady Gaga zrobiła sobie sesję zdjęciową, na której występuje jako „młody mechanik samochodowy z Palermo” http://lula.pl/lula/1,97804,8310060,Meska_strona_Lady_Gagi.html) kobiety występują najczęściej jako ozdobniki, pogodynki, celebrytki. Ale w każdym miejscu na Ziemi znajdzie się zawsze jakaś „baba z jajami” przed którą męskie ciała drżą nie tylko targane pożądaniem, ale i realnym lękiem o utratę zdobytych pozycji na polu władzy, popularności, społecznego wpływu i znaczenia. Nie inaczej jest w Szczecinie, bo choć formalnie żadna szczecinianka nie dzierży pełni sterów publicznej władzy, to nieformalnie wytypować można co najmniej kilka pań, których słowa i decyzje mają wielką siłę oddziaływania na różne obszary życia miasta – polityczne, gospodarcze czy edukacyjne.

W tonie lekkim, ku rozrywce, wraz z miesięcznikiem Szczecin Cafe (www.szczecincafe.pl)  Baby Zgaga wytypowała panie, o których słyszał w mieście chyba każdy i których aktywność wykracza daleko poza schemat kobiety sprowadzonej przez wieszcza do roli „wietrznej istoty” czy „matki Polki”. Warto o nich pisać, bo choć możemy nie podzielać ich poglądów, nie możemy odmówić im, że są wyraziste, odgrywają w życiu społecznym Szczecina dużą rolę i mają wpływ na wiele rzeczy, które dzieją się w naszym mieście.

Ranking ów ma charakter bardzo subiektywnej oceny dokonanej pod wpływem codziennego życia w Szczecinie, lektury tutejszych gazet, słuchania i oglądania mediów, chłonięcia bryzy znad Odry, rozmów zasłyszanych na salonach, podwórkach, w przychodniach, kawiarniach i w SPA. Proszę zatem przyjąć go z należytą dozą dystansu; bez emocji, bez urazy i bez pozywania kogokolwiek do sądu. Kolejność pozycji na liście również ma charakter bardzo umowny i swobodnie można by ją ustawić zupełnie inaczej. Nie jest to jakaś „klasyfikacja Pucharu Szczecina” ani plebiscyt popularności. Nic z tych rzeczy. Ten ranking nie powstał na żadne zamówienie (a może szkoda… hej, chciałby ktoś z Was zamówić jakiś kolejny ranking?) -  jest wypadkową sądów i przesądów, wpisów na forach, artykułów prasowych, komentarzy i tego wszystkiego, „o czym ludzie gadają”.

Dlaczego lista zawiera tylko siedem pozycji? To oczywiste: Siedem dziewcząt z Albatrosa, Siedmiu samurajów, Siedmiu wspaniałych i oczywiście Baszta siedmiu płaszczy oraz Dolina Siedmiu Młynów… ;-)

Okay, dość tłumaczenia się, czas przedstawić naszą złotą siódemkę. Oto ona:

Numer 1. Wiecie kto? Oczywiście, że wiecie. Nie mogło być inaczej – oto kobieta, o której w Szczecinie mówią wszyscy, której boi się co najmniej połowa lokalnych polityków (a druga połowa tylko udaje, że się nie boi), która choć z niejednego pieca politycznego chleb jadła - zawsze będzie na fali. Małgorzata Jacyna-Witt – radna i bizneswoman, która swoją aktywnością, energią i medialną popularnością przebiła nie tylko niejedną posłankę, ale i niejednego posła (a to trudniej, bo mężczyzn w polityce jest przecież więcej). Kobieta ogień, bezkompromisowa, do bólu szczera, co w świecie politycznej gry pozorów jest szczególnie warte podkreślenia.
Pani Małgorzata łączy w swojej osobie dwie funkcje medialne – jest charyzmatycznym politykiem i sprawnym przedsiębiorcą, a jednocześnie prawie celebrytką – jak na rasową bizneswoman przystało gra w golfa, jak wiele osób z pierwszych stron gazet, prowadzi regularnego bloga. Już sam fakt, że zarówno jej zwolennicy jak i przeciwnicy, w dyskusjach na forach w odniesieniu do pani Małgorzaty używają jej inicjałów „MJW”, przypomina skrót, w jakim pisze się o mężach stanu (JFK) lub gwiazdach (JLo). Może to znak, aby pomyśleć np. o własnej kolekcji ubrań albo linii zapachowej sygnowanej marką MJW (w dowolnym przekładzie: Możesz Jeszcze Więcej)? Tymczasem, cokolwiek Małgorzata Jacyna-Witt powie lub napisze jest szeroko komentowane. Dostrzegłszy siłę swego słowa pani Małgorzata zapragnęła zaistnieć w szerszej świadomości Polaków pisząc list otwarty do Przewodniczącego Komitetu Wykonawczego PiS, partii, która w 2006 r. wystawiła ją na swoich listach wyborczych do Sejmiku Województwa. Teraz pani Małgosia wystawiła partię. Czy jej się to politycznie opłaci? Już samodzielny start w wyborach na prezydenta Szczecina można określić jako polityczny va banque MJW. Małgorzata Jacyna-Witt albo zgarnie całą pulę albo poniesie spektakularną porażkę, z której i tak się podniesie, bo jest po prostu niezniszczalna. Jak Robocop albo Optimus Prime.

Numer 2. Tuż za Małgorzatą Jacyną Witt uplasowała się druga słynna kobieta polityk ze Szczecina – Renata Zaremba. Piękna 43-letnia. Wiem, nie wypomina się kobiecie wieku, ale w bip-ach, na sejm.org i tym podobnych miejscach w sieci (łącznie z facebookiem) ten wiek i tak jest podawany. Kobieta, która śmiało mogłaby zagrać jedną z głównych ról w polskiej edycji „Gotowych na wszystko” (zresztą razem z panią Jacyną-Witt). Nie tylko ze względu na godną telewizyjnej gwiazdy urodę,  ale też i przez to, że zdaje się być gotowa za wszelką cenę bronić swej macierzystej partii. Zwłaszcza przed PIS-em, gdy ten tylko podniesie złe słowo na PO. Czasem wydaje się być tak bardzo zaangażowana w tę obronę, że skłania ją to do wypowiedzi (także pisemnych) zgoła nieprzemyślanych, które każą zastanowić się, czy istnieje jedna Renata Zaremba, czy też może są dwie. Ta pierwsza – dobrze rozgrywający polityk i sprawna bizneswoman, jak wino, nabierająca smaku z upływem czasu; i ta druga - krytykowana za słabość do błyszczącej galanterii i potrafiąca wprawić swoją wypowiedzią w konsternację. Do legendy przeszły wpisy pani poseł na facebooku o „trzech znakach opatrzności”, które miałyby wskazywać, że Najwyższy nie życzy sobie wygranej Jarosława Kaczyńskiego w wyborach prezydenckich. Nie życzyła sobie tego również większość Polaków, natomiast nawet wśród nich nie brakowało takich, których zażenował wpis posłanki. Ale to podobno ludzie bez poczucia humoru. Trzeba jednak uczciwie powiedzieć, że niezależnie od lepszych i gorszych dni,  a tym samym lepszych i gorszych wywiadów oraz wpisów na portalach, Renata Zaremba jest bardzo pracowitą posłanką, a jej frekwencja na głosowaniach wynosi ponad 98,5 proc.! O jej popularności (a może to popularność nazwiska?) świadczy fakt, że dostała się do Sejmu z odległego 14. miejsca na liście, na którym umieścił  ją Sławomir Nitras – niegdyś bicz boży na prezydenta Mariana Jurczyka i polityków lewicy –  dziś jeden z europosłów, próżno starający się odzyskać dawne wpływy w zachodniopomorskiej Platformie. A to m.in. dzięki pani Renacie, bo to m.in. głosy jej ludzi zdecydowały o przegranej enfant terrible szczecińskiej polityki w wyborach do władz regionalnej PO. I za to należy się pani Renacie srebrny medal, czyli drugie miejsce w naszym rankingu.

Numer 3. Właściwie śmiało mogłaby być numerem 1. Żelazna dama szczecińskiej publicystyki. Brzytwa na polityków, bezlitosny torreador władający piórem jak szpadą. Jolanta Kowalewska. Mogłaby być numerem 1, bo zajmując pozycję sprawozdawcy-obserwatora i komentatora lokalnego życia politycznego, mniej lub bardziej dyskretnie i skutecznie wywiera wpływ na jego kształt. Jednak, jako że z racji wykonywanego zawodu pozostaje w tle polityki, ostatecznie zajęła „tylko” trzecie miejsce w naszym rankingu. Gdyby jednak ktoś wpadł na pomysł umieszczenia nazwiska Jolanty Kowalewskiej w plebiscycie na najlepszego, zdaniem szczecinian, kandydata na prezydenta miasta, moglibyśmy mieć lokalną wersję casusu Tomasza Lisa, wybranego w sondażu Newsweeka z 2004 roku drugim, po Jolancie Kwaśniewskiej, najlepszym potencjalnym kandydatem na prezydenta RP.
Analogia filmowa? „Zdarzyło się jutro” albo „Buffy, postrach wampirów”. Bo przyznać trzeba, że wobec pań polityczek pani Jolanta bywa bardziej wyrozumiała, niż wobec mężczyzn. Tych potrafi rozłożyć na łopatki nawet jednym słowem. Więc boją się jej jak diabeł święconej wody. My też się boimy, więc o pani Joli już ani mru mru.

Numer 4. Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie. A za chowanie młodzieży w mieście Szczecinie, via magistrat, odpowiada zastępca Prezydenta Szczecina Elżbieta Masojć. Prawdziwa Żelazna Dama. Konsekwentna w swoich decyzjach, nawet, gdy są niepopularne, czyli właściwie w chyba wszystkich. Wyrazem tej niepopularności był „Śledź 2007” - „antynagroda” mieszkańców miasta przyznana pani Elżbiecie w plebiscycie „Gazety Wyborczej”, „Polskiego Radia Szczecin” i TVP Szczecin za pierwszy rok sprawowania władzy nad sferą szczecińskiej edukacji. Polityka oświatowa wdrażana przez panią Wiceprezydent to dla wielu szczecińskich rodziców prawdziwe wyzwanie; czytając listy dzieci przyjętych w danym roku do przedszkola, mają szansę poczuć dreszcz adrenaliny: czy znajdą na tej liście swoje dziecko, czy nie? Osobnych wrażeń polityka oświatowa dostarcza rodzicom zabiegającym o zdobycie dla swojego dziecka miejsca w żłobku i ustawiającym się w tym celu w kolejkach o godz. 5 rano. Trzeba jednak podkreślić, że nie jest to jednak specyfika Szczecina i problemy z brakiem miejsc w żłobkach dotykają rodziców w całej Polsce. Ale już specyfiką lokalną pozostają konflikty na polu edukacji, których nieodłączną puentą są żądania jakiejś grupy (rodziców, uczniów, niebędących nauczycielami pracowników szkół) odwołania pani Elżbiety z pełnionego urzędu. Daremne. Co m.in. świadczy o sile pani Wiceprezydent i daje jej 4. miejsce na naszej liście.

Numer 5. Pierwsza w naszym rankingu kobieta będąca z dala od polityki. Joanna Dybowska, dyrektor marketingu CHR Galaxy. Chyba nie ma w Szczecinie osoby, która nie byłaby w Galaxy. I nie ma przedsiębiorcy, który nie chciałby mieć tam choćby swojego stoiska. My też chcemy, więc napiszemy krótko: brawo, Pani Joanno! Tak trzymać!

Numer 6. Siłaczka. Tak jak bohaterka Żeromskiego, niezłomna w propagowaniu swojej misji – Anna Kornacka. Nic, co dotyczy kobiet nie może obejść się bez niej. Niestrudzona w zachęcaniu kobiet do większej aktywności w życiu społecznym oraz promowaniu idei rzeczywistej równości kobiet i mężczyzn, wyrażonej równością praw i obowiązków, ale także wynagrodzeń i równym dostępem do udziału sprawowaniu  najwyższych funkcji publicznych. Trochę jak Don Kichot w spódnicy walczący z wiatrakami męskiego szowinizmu i „kultury kolesiów”.  Jednocześnie bizneswoman i sprawna prezes organizacji pracodawców. Z koleżankami z Partii Kobiet zebrała ponad 120 tysięcy podpisów pod projektem ustawy o parytetach płci na listach wyborczych, która… spoczęła w Sejmie, widocznie czekając na lepsze czasy. Czyli takie, gdy w izbie niższej polskiego parlamentu proporcje płci się odwrócą i pań posłanek będzie tyle, ilu teraz panów posłów. Bo chyba tylko w takiej sytuacji wspomniana ustawa ma szanse na przegłosowanie. Tylko, czy wtedy będzie w ogóle potrzebna?  Toteż póki co, z uwagi na fakt, że (zbyt) wiele kobiet naprawianie kranów, samochodów oraz świata woli zostawić mężczyznom, pani Anna plasuje się dopiero na miejscu szóstym naszej listy.

Numer 7Inga Iwasiów. Matka chrzestna szczecińskiego feminizmu. Redaktor Naczelna dwumiesięcznika „Pogranicza”, obowiązkowej lektury szczecińskich (i nie tylko) intelektualistów, nieustannie obecna w publicznym dyskursie o równości płci i przywracaniu kobietom należnego im miejsca w społeczeństwie.  I choć być może nie byłoby Anny Kornackiej, gdyby nie było Ingi Iwasiów, to z racji tej, że o pani Annie mówi się i pisze teraz  więcej, kolejność w naszym rankingu jest właśnie taka. Z bastionu uniwersyteckich sal i kół gender, profesor Inga Iwasiów trafiła do świadomości przeciętnego konsumenta pasztecików szczecińskich dzięki książce, na którą wszyscy czekali, nawet o tym nie wiedząc. „Pierwsza szczecińska powieść założycielska” – rozpisywali się o „Bambino” krytycy i dziennikarze, jednocześnie podkreślając walory literackie książki. Nominacja do nagrody Nike w 2009 r. ostatecznie przekonała tych, którzy książki wcześniej nie czytali, a nie chcą uchodzić za barbarzyńców lub wręcz dresiarzy. Jeśli więc ktoś „Bambino” jeszcze nie przeczytał, lepiej niech się do tego nie przyznaje, tylko czym prędzej bieży do księgarni (bo w bibliotekach książka jest w stałym obiegu) i od razu kupi „Ku słońcu” - drugi tom szczecińskiej trylogii autorstwa pani Iwasiów. Pisząc pierwszą szczecińską nie-sagę pani Inga dokonała jeszcze jednej wielkiej rzeczy – o Szczecinie mówili (prawie) wszyscy w Polsce, a wspomniane książki po stokroć lepiej promowały nasze miasto i zachęcały do poznania go, niż wszelkie kampanie promocyjne z (nie)sławnym billboardem, „Wyskocz z cynków i zaszalej” włącznie. Pani Profesor, dziękujemy!
________________________________________

Lista najbardziej wpływowych kobiet Szczecina pozostaje zresztą wciąż listą otwartą. Mamy nadzieję, że np. za rok o tej porze, a może nawet już w marcu – tak na okoliczność Dnia Kobiet, będziemy mogli śmiało dopisać do niej co najmniej kilka kolejnych nazwisk. Być może będzie wśród nich prezydentka Szczecina? Może będzie nią wymieniona na pozycji nr 1 Małgorzata Jacyna Witt, a może, nieuwzględniona w niniejszym rankingu, ale coraz aktywniejsza medialnie druga kobieta kandydująca do prezydenckiego fotela – Anna Nowak? Może też przybędą nam nowe radne Rady Miasta Szczecina? A może radne województwa? Wśród reprezentantek bieżącej kadencji samorządu, poza (znów) wspomnianą panią Jacyną- Witt nie widać pań o równie dużej charyzmie, choć na tle owego „bezrybia” (czytaj: bezcharyzmia) wybija się na pewno radna miejska Urszula Pańka, która jednak nie wykazała takiej determinacji jak… wiecie kto (Pani Małgosiu, przepraszamy, że tak Panią obgadujemy) i po próbach sięgnięcia po władzę dała się kolegom usunąć w cień…  A szkoda, bo to polityczka z dużym potencjałem i zdolna z pewnością do rzeczy wielkich. Jako jedna z nielicznych w klubie radnych PO sprzeciwiła się przekazaniu szpitala miejskiego boromeuszkom za 1 proc. wartości, jak również odważnie stanęła w pływackie szranki z kolegami z Rady na nowo otwartym basenie w Centrum Kształcenia Sportowego na os. Słonecznym. Brawo, pani Ulu, choć mnie się wydaje, że aby zrobić karierę w PO lepiej chyba piłkę kopać, niż pływać…. Być może do czasu następnego rankingu objawią się nam w szczecinie również nowe silne kobiece osobowości dziennikarskie? W pierwszej dziesiątce rankingu już teraz  powinna się znaleźć Ynona Husajm Sobecka – vice-naczelna „Głosu Szczecińskiego”, no, ale to w dziesiątce, a mamy siódemkę, a bijąca od pani Ynony łagodność wyklucza spozycjonowanie jej zbyt blisko Jolanty Kowalewskiej. Powstanie „Muzeum Przełomów” zaś z pewnością wywinduje na topowe pozycje naszego rankingu Agnieszkę Kuchcińską-Kurcz, pełnomocniczkę Marszałka do jego utworzenia.

Czas pokaże, czy szczecińskie kobiety będą chciały szerzej zaistnieć na publicznym forum. Jeśli tylko będzie im się chciało chcieć….
A my już teraz zapraszamy do lektury kolejnego rankingu Szczecin Cafe: najbardziej seksownych szczecińskich polityków :). A może jakiś zupełnie inny...

Baby Zgaga